Oto ja,
stoję. Cały nagi, rozebrany. Nagie oczy, nagie usta, stopy i pośladki.
Stoję pełny winy i smutku.
Nagi, obdarty z ubrań.
Chcesz jeszcze? Kliknij "CZYTAJ WIĘCEJ !!" poniżej.
Oto ja,
a może on. On, który zdarł ze mnie szmaty, jak resztki bielizny z dziwki. Kurwy pospolitej z przydrożnych alejek. I patrzy teraz na mnie zawstydzonego, skompromitowanego, bezsilnego chłopca (zupełnie jak na nie-dziwkę). Stoi i drwi, bo obudził się w południe i odważnie spojrzał mi w oczy. A ja spuściłem wzrok poniżej chodnika.
Oto ja,
a może on. A może on to ja.
ontoja
Zażenowany,
wiem,
że nie mogę myśleć o piersiach,
udach
i
cipce.
O ciepłym i klejącym się śluzie, wypływającym z pęknięcia między nogami. Chcę położyć głowę na jej łonie, łonie Natury, łonie pachnącym polnymi kwiatami i goździkami.
Świeżym i czystym
a zarazem
ciężkim i męczącym.
Świdrującym nozdrza jak świdruje on kiedy wstępuje w mnie.
!
Pragnę.
Ot.
Wiem, że nie mogę.
(To boli, boli bo tak boleć musi i tak być też musi. Musi być.)
Tyle krzyku, myśli, spazmów, zła, czerni, krzywdy, goryczy, wymiocin, płaczu, fekaliów, smrodu, brudu. Magia! To m-a-g-i-a!
Wstępuje.
A może -
zstępuje.
On.
Lgnie, lgnąć musi, bo lgnięcie w Naturze drzemie. I kolej rzeczy taka jest, że najpierw pełznie, później lgnie. Bo lgnąć musi. Bo inaczej nie można. Tak trzeba, trzeba tak.
Zło, śpi, pochrapuje.
Dobro, śpi. Kamień. Woda. Plusk.
– ginie,
a może gnije?
.
Środkowy palec, czarny paznokieć. Lizanie! Liz. I brud z mózgu zszedł. Lub może odszedł. Jak wody odchodzą gdy płód wychodzi. Chodzi, schodzi, odchodzi, wchodzi i wychodzi.
wchodzi
wychodzi
wchodzi
wychodzi
decyzyjność zerowa.
Pieniądze, brak zęba. Dobrego, bo przedniego. Takiego pierwszego – jednego jedynego – jedynki.
I Ali- Alimenty.
Sex! Usta! Penis! Biust! Srom! Pośladki! Srom! Biust! Lizanie, obrzydzenie. Grecja, Francja, Hiszpania i kołdra.
Wstyd!
Światło!
Pstryk!
Orgazm.
Miłość.
Sen.
(fot. Jan Saudek)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz