niedziela, 5 stycznia 2014

Poradnik dla kobiet w oczach faceta...

 






...czyli o tym dlaczego mężczyźni nie powinni czytać książek dla bab...









Długo zabierałem się do tego jak to wszystko opisać i czy w ogóle to zrobić. Ale postanowiłem, że dla dobra naszej rasy warto o tym powiedzieć szerzej.

Pisanie tej recenzji miało odbywać się przy miłym dla ucha akompaniamencie duetu Yellow w Irish Mbassy ale niestety koncert odwołano... To pokrzyżowało trochę moje plany, bo gdzie tu teraz usiąść na spokojnie i coś napisać. Jak się okazało Kraków w niedziele wieczorem jest potwornie zaludniony i nigdzie nie mogłem znaleźć miejsca. Dopiero po godzinie odnalazłem pojedyncze krzesło przy małym stoliku z miętową lampką, które godne jest tej recenzji i tak właśnie wylądowałem w Kolorach. Ale przejdźmy do rzeczy. A rzecz jest istotna i warta mego komentarza, gdyż chodzi o książkę. I to nie byle jaką książkę, a o poradnik dla kobiet (!) Tak czytam książki dla bab. Takie już to życie przewrotne.

Chcesz jeszcze? Kliknij "CZYTAJ WIĘCEJ !!" poniżej.


Zacznijmy od tego jak trafiłem na tą pozycję. Pewnego razu spotkałem się po latach z moją dobrą znajomą i chcąc nie chcąc tok naszej rozmowy przeszedł na naszego bloga. Porozmawialiśmy trochę o tym co i jak powinienem pisać aby ludzie to czytali i Anula powiedziała, że nawiązując do tytułu bloga powinienem przeczytać pewną książkę. Jaką? Brawo bystrzaki, chodzi właśnie o "Dlaczego mężczyźni kochają Zołzy?". No właśnie dlaczego? Po pierwsze należy wytłumaczyć jaka jest definicja "zołzy" według autorki książki Pani Sherry Argov:

"Kobieta, jaką opisuję, ma życzliwe usposobienie, a jednocześnie jest silna. Ma siłę, która przejawia się bardzo subtelnie. Taka kobieta nie rezygnuje z własnego życia i nie ugania się za mężczyznami. Nie pozwala, żeby mężczyzna myślał, że ma ją w garści. I umie postawić na swoim, gdy on się zagalopuje."

Ok, nie jest źle, ja też nie używam i nigdy nie używałem tego słowa w pejoratywnym znaczeniu. Mi raczej chodziło o to że jest silna, samodzielna i potrafiąca sama o siebie zadbać. Ale popatrzmy jak dalej Pani Argov opisuję zołzę:

"Wie, czego chce, ale nie sprzeniewierzy się samej sobie, żeby to dostać. Przy tym wszystkim jest kobieca, jak stalowa magnolia - na zewnątrz delikatna jak kwiat, wewnątrz twarda jak stal. Używa tej kobiecości dla własnej korzyści. Co nie znaczy, że wykorzystuje z premedytacją mężczyzn, bo ona gra fair. Ma jedną rzecz, której pozbawiona jest gąska: przytomność umysłu, dzięki której nie daje się ponieść romantycznym mrzonkom. Ta przytomność umysłu pozwala jej używać swojej siły wtedy, gdy jest to konieczne."
Ok, wciąż nie jest źle. Ale hola hola, napisane jest, że gra fair i że nie wykorzystuje mężczyzn z premedytacją. Znaczy, że bez premedytacji ich wykorzystuje? No chyba właśnie tak. A przynajmniej tak myśli nasza kochana Sherry.

Cała książka skonstruowana jest dosyć dziwacznie. No przynajmniej z mojego punktu widzenia, czyli z punktu widzenia człowieka, który nigdy wcześniej nie przeczytał żadnego poradnika. Książka podzielona jest na kilkanaście rozdziałów, z których każdy okraszony jest jakże ciekawym tytułem, ogromnie pomocnym w wytłumaczeniu sensu podtytułem oraz niezmiernie przyjemnym dla oka cytatem jakiejś znanej osoby takiej jak J.F.K., Benjamin Franklin czy Anonim (tego ostatniego nie kojarzę). Rozdział z kolei dzieli się na "Zasady atrakcyjności", których w całym poradniku jest aż sto.


Z wszystkich tych zasad atrakcyjności można wyciągnąć jeden prosty wniosek czy też uformować jedną podstawową zasadę:

Zołza jest silna i zrobi wszystko (albo nawet nic) aby to facet się o nią starał.

W całej książce spotkałem "zasady" które mi się bardzo podobają i zgadzam się z nimi w stu procentach, jak i takie, które totalnie mnie bulwersują. Dla przykładu:

+ Facetowi z klasą marzy się kobieta, która autentycznie kocha seks. [Zasada atrakcyjności nr 29]

lub

+ Dla mężczyzn ekscytujący jest element zaskoczenia, zarówno w sypialni, jak i poza nią [Zasada atrakcyjności nr 70]
ale

- Czasami mężczyzna specjalnie nie dzwoni, żeby sprawdzić, jak zareagujesz [Zasada atrakcyjności nr
4]lub

- Pozwól mu wierzyć, że jest panem sytuacji. On mimowolnie zacznie robić to, czego oczekujesz, bo zawsze będzie chciał być w twoich oczach królem. [Zasada atrakcyjności nr 32]
What the fuck? Czy
ta kobieta na prawdę uważa, że tak łatwo jest skategoryzować facetów i przypiąć im metkę bezmózgich (za przeproszeniem) fiutów, którzy chcą tylko ruchać i zawsze panować? Ogólnie rzecz biorąc, pomimo, że autorka niejednokrotnie w swoich wypocinach tłumaczy się, że przed napisaniem swojego bestsellera rozmawiała z wieloma mężczyznami, facet w tymże poradniku jest totalnie urzeczowiony i pozbawiony jakichkolwiek uczuć, które mogłyby świadczyć o tym, że to też człowiek.Wydaje mi się, że żaden przedstawiciel mojej płci (nawet homoseksualista) nie przedstawiłby nas w ten sposób. Według Pani Argov, zołza powinna traktować każdego mężczyznę stereotypowo i z każdym postępować tak samo, bo w innym wypadku będzie (jak to powiada mój szef) "in deep shit".

Pomijając część merytoryczną książki, znalazłem w niej co najmniej kilka miejsc, w których tekst jest bezczelnie skopiowany. Słowo słowo, kropka w kropkę te same wyrazy, tak samo pozbawione sensu. Nie liczę tu oczywiście fragmentów, które dla niepoznaki zostały delikatnie pozmieniane, lub zawierają subtelnie  poprzestawiany szyk. Podejrzewam, że celem tych nader licznych powtórzeń jest wbijanie w podświadomość kobiet beznadziejnych zasad, które nie prowadzą do niczego dobrego.

Po przeczytaniu całej książki, mój światopogląd kompletnie się przekrzywił. Załamałem się i zacząłem się zastanawiać ile kobiet, które do tej pory spotkałem, przeczytały tę książkę. Zadawałem sobie pytania: Czy jeśli ją przeczytały to traktują mnie teraz jak rzecz? Czy zgadzają się z poglądami zawartymi w tym poradniku? Cholera jasna, zacząłem się bać o swoje życie. Całkowicie zmieniłem moje postrzeganie świata i relacji damsko-męskich. Jako dogmat przyjąłem, że każda kobieta wzięła sobie za cel traktowanie mnie jako podrzędną istotę, którą musi sobie podporządkować. To bardzo negatywnie wpłynęło na moje nastawienie do kontaktów z kobietami co jak łatwo się domyślić cholernie skomplikowało moje życie w związku. Zacząłem bacznie się przyglądać i analizować każde słowo, każdy gest i zachowanie Zołzy i dopatrywać się w nich zagrywek z poradnika. Dobił mnie fakt, że Zołza po przeczytaniu książki powiedziała jedynie:

"Pff, wielkie mi rzeczy. Nie dowiedziałam się z tego poradnika nic nowego"

O.o

Oh crap...

Podsumowując, książkę polecam kobietom, które odporne są na podprogowe sterowanie słowem. Jeśli jednak, jesteś słaba emocjonalnie i masz słabość ufać ludziom to nie czytaj tego wytworu szatańskiego nasienia.

Faceci: Nie ważne czy jesteście w związku czy też singlem z wyboru lub z przymusu - NIE CZYTAĆ! Strzeżcie się tego jak męskich stringów wbijających się w rowek...  nie dajcie się nigdy namówić.

PS: Panie Sherry Argov, pokusiła się (o zgrozo) o napisanie drugiej części poradnika: "Dlaczego mężczyźni poślubiają zołzy". Zacząłem nawet czytać ale po kilku stronach stwierdziłem, że nie dowiem się niczego nowego, bo znów czytałem te same zasady... over and over again...

PS2: Oryginalny tytuł to: "Why men love bitches". Jak wam się podoba?






 

~ja (kompletnie zdruzgotany)

6 komentarzy:

  1. Nie wiem jakim cudem przebrnąłeś przez tę książkę, bo recenzja jest mocna.. Chyba rzuciłabym nią o ścianę, nie dziwię się, że "poszarpała Ci mózg".

    Coś od siebie. Po pierwsze. Nie znoszę Zołz. Nigdy nie rozumiałam zołz i pewnie dlatego ich nie znoszę.

    Zawsze Zołzę pojmowałam jako osobę niesympatyczną, nieżyczliwą. Czasami życzliwą, ale dla wybranych osób (np. znam kobiety, które potrafią uśmiechnąć się i być miłymi tylko do mężczyzn, do kobiet zwracają się obojętnym lub wręcz zimnym tonem). Po prostu nie lubię Zołz. Są według mnie niekobiece przez swoje zachowanie (stąd wręcz dziwi mnie, że mężczyźni je pragną). Być może uważam tak dlatego, że traktuję kobiecość w innym wymiarze. Dla mnie kobiecość to uśmiech, płynące ciepło, bezinteresowne dobro i Miłość, która wypływa z wnętrza, a bycie Zołzą (podkreślam, że tylko w moim pojmowaniu) wydaje się być tylko braniem, nie dawaniem. "Teraz zmanipuluję Cię tak, bo mnie to kręci. Ciebie też to kręci, bo jestem dla Ciebie wyzwaniem. Świetna gra, dobrze się bawię. Ha, spójrzcie wszyscy jaka jestem silna!". Mam wrażenie, że Zołza jest egocentryczna. Śmiem podzielić się moim wyobrażeniem, że sypia z mężczyznami tylko wtedy kiedy Ona tego chce :-) Prawdopodobnie mam w głowie wielki stereotyp Zołzy.

    Jeśli chodzi o psychomanipulację, jaką niesie ze sobą taka książka, to owszem jest niebezpieczna. Ale nie tylko ona, bo milion innych książek, nawet nasze społeczeństwo próbuje nas "cywilizować", niesie ze sobą milion twierdzeń o tym, jaka kobieta powinna być, czym jest kobiecość, zagłuszając naszą głęboką i życiodajną naturę. Kobiety zapominają o subtelności, delikatności, wrażliwości, o tym że w każdej z nas drzemie potężna siła - to nasze dobre instynkty, to bycie Wilczycą, która broni siebie i swoją rodzinę, nie rezygnując ze swojej natury bycia dobrą, twórczą i kochającą. Media zachęcają kobiety do walki o same siebie, o władzę nad mężczyznami, o kontrolę. Media wmówiły nam, że kontrolowanie swojej płodności (tu mam na myśli antykoncepcję) to NOWOCZESNOŚĆ, słowo które podnieca ludzi XXI wieku. Tłumimy same siebie, zmieniamy swoją naturę, zaburzamy hormony, planujemy, wymyślamy, czytamy książki, bo ktoś nam mówi, że jest to dla nas dobre.

    Kobieta w dzisiejszym świecie wierzy w miliony mitów. Bycie Zołzą to (aaaa nie bijcie, ale znowu według mnie!) jeden z nich. Przykrywka, bo bycie kimś dobrym dziś się już nie opłaca.
    Nie dziwię się, że jesteś zdruzgotany. Ja też jestem przerażona liczbą Zołz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie będę negował Twojego postrzegania zołz, bo to wolny kraj i każdy ma prawo mieć swoje zdanie. Ja osobiście (zresztą tak jak napisałem w recenzji) zgadzam się częściowo z Panią Argov i jej definicją zołzy. Dla mnie to słowo nigdy nie było negatywne, a raczej było pieszczotliwym (delikatnie okraszone zadziornością) określeniem kobiet, które znają swoją wartość. Zołza jest dobra ale jednocześnie nie daje sobie wejść na głowę, bo wtedy traci swoją kobiecość i przestaje intrygować. A dla mnie w związku najważniejszy jest element zaskoczenia i spontaniczność, bo nuda, rutyna i stagnacja zabijają powoli.

      ~bn

      Usuń
  2. Dobrze napisane.
    Być może pani Argov poznała zasady memetyki, a jej książka jest jednym wielkim wirusem umysłu, zarażającym rzesze kobiet...

    Polecam książkę: Richard Brodie "Wirus umysłu".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miłe słowa, a o książce pomyślę. Choć będzie musiała się ustawić w kolejce za innymi ;)

      Usuń
  3. Jestem zołzą z krwi i kości. Zawsze nią byłam. Od najmłodszych lat byłam wychowywana na silną i niezależną dziewuchę, której nic nie straszne. Jestem w pełni samodzielna, żeby nie powiedzieć samowystarczalna... Doskonale funkcjonuję w samotności jak i w związku.
    Najważniejsi faceci w moim życiu (czyt. dziadek i tata) nie pozwolili by na to bym była głupią i słabą piz*ą wołową. Potrafię spokojnie wykonać czynności przypisywane zazwyczaj facetom, ale gdy nie muszę tego robić to najzwyczajniej w świecie gram delikatną, nieporadną dziewczynkę, która z przyjemnością skorzysta z pomocy silnego mężczyzny… Czy to złe? Przecież faceci lubią czuć się bohaterami…
    Uśmiecham się i jestem miła tylko do mężczyzn, do kobiet zwracam się obojętnym lub wręcz zimnym tonem! Baaa nawet nie znoszę bab, bo niestety spora ich część to tępe dzidy… Oczywiście gdy wyczuwam drugą silną, niezależną kobietę vel. zołzę moje podejście się zmienia. Nadajemy na tych samych falach. To relacja jak równy z równym.
    Jestem też taka jaka jestem bo wymaga tego ode mnie mój zawód. PR’owcem nie może być jakaś miękka buła... Praca nauczyła mnie, że muszę mieć większe cojones niż niejeden facet! Walcz, albo zgiń. Czy to uwłacza mojej kobiecości?

    Czytając każdy kolejny rozdział tego jakże poczytnego poradnika byłam coraz bardziej zażenowana…. Do kogo to ma być skierowane? Chyba właśnie do tępych dzid, kur domowych, matek Polek i innych domowych obiektów hodowlanych, co to po to mają małe stopki żeby bliżej zlewu stanąć… Ktoś ma uwierzyć w te złote rady? O zgrozo, że są tak durne kobiety, dla których opisane tam rzeczy są czymś odkrywczym, czymś czego nie podpowiada im instynkt i czymś co trzeba bezmyślnie naśladować… No ale widać niektóre kobiety zamiast wypracowywać sobie mocną pozycję wolą być niedowartościowanymi popychadłami, które tylko emanują miłością i dobrocią i by dorównać tempa innym muszą czytać takie książeczki… echhh ten uśmiech i ciepło na pewno daleko je zaprowadzą… w biznesie szczególnie… Walczyłyśmy o równouprawnienie, a jak sią okazuje to chyba niektórym się nie tak sprawa widziała… żenada…
    Nie wiem kogo ta książka może zmanipulować… chyba tylko tępaka... No ale… Jak ktoś chce stracić czas to niech sięga po te durne poradniki…

    Wracając do komentarza Joanny. Czy antykoncepcja kogoś w dzisiejszych czasach podnieca? To normalna rzecz! Daje nam po prostu wybór. Pozwala się nie wpakować w kanał. Nie wiem czy puchnięcie przez 9 miesięcy, rozstępy na całym ciele, wymioty, oddawanie moczu co 5 minut, a na koniec rozrywanie sobie krocza dla własnej przyjemności po to żeby wypluć arbuza otworem wielkości piłki pingpongowej jest spełnieniem marzeń każdej kobiety… te 50 szwów między nogami powodujące zmianę późniejszych odczuć, achhh jakże to cudowne… Nie wspomnę już o nieprzespanych nocach i innych atrakcjach… Skoro rozwój techniki i medycyny pozwala nam dokonać wyboru to dlaczego niby nie powinniśmy tego robić? Niestety w naszym katolickim kraju zamiast żyć normalnie i edukować mnoży się tematy tabu i później nawet zwykła prezerwatywa, czy tabletki hormonalne są postrzegane jako narzędzie szatana… no cóż… nowoczesność widać nie jest dla Polaków…
    Wszystko takie chaotyczne tutaj, ale jak zwykle brakuje mi czasu by ogarnąć myśli i spisać wszystko sensownie… Tak czy siak kicha…

    Podsumowując: Nie uważam by to, że jestem zołzą czyniło mnie złym człowiekiem. A może się mylę? Tu chyba powinni wypowiedzieć się moi najbliżsi…

    OdpowiedzUsuń
  4. Absolutnie bycie zołzą nie czyni Cię złym człowiekiem. Gwoli ścisłości, ani jedno słowo z mojego komentarza nie było skierowane do Ciebie jako M. Nie śmiałabym, bo nawet nie miałam okazji Cię poznać. Jednak dobrze, że odniosłaś się do mojej wypowiedzi, bo wiele moich interpretacji było błędnych i dobrze wiedzieć, że zołzy nie są takie złe.

    Zgadzam się ze wszystkimi cechami, które wymieniasz w wypowiedzi. Są mega istotne, dzisiaj zbyt rzadko spotykane, a tępe i miękkie pipki prawdopodobnie tych cech nigdy nie wprowadzą w swoje życie, nawet po przeczytaniu miliona poradników.

    Jednak wciąż uważam, że bycie samodzielną, doskonale funkcjonującą w samotności jak i w związku, wykonującą tak zwane męskie zadania, bycie dowartościowaną oraz wszelkie inne cechy pozytywne, które wymieniasz można posiadać... nie będąc zołzą :)

    Trochę zastanawia mnie czemu pogardliwie piszesz o byciu dobrą i kierującą się w życiu Miłością kobietą. To tak jakby posiadanie twardej dupy się z tym wykluczało. Nie trzeba być zołzą, żeby mieć twardą dupę.

    A jeśli chodzi o temat antykoncepcji.. Pozwól, że podpowiem jakim sposobem antykoncepcja wpłynęła na kobiety jako tzw. "dzieło szatana" (no sorry, zaczęłaś :D). Dobrze obrazuje to Twoja wypowiedź o darze jaki posiadasz, czyli tworzeniu i dawaniu na świat nowego życia. (dodatkowo mamy możliwość dokonać tego w Miłości!). Wierz mi lub nie, dużym złem jest to, że sprowadzasz rodzenie dziecka do największego dramatu jaki mógłby się w życiu kobiety wydarzyć. Gardząc życiem, gardzisz czymś najważniejszym i najpiękniejszym co masz i co możesz dać. Nie mówię tu o tym, że powinnaś pragnąć rodzić dzieci. Nie każda kobieta przecież musi. Powinniśmy jako ludzie szanować dar dawania życia. (oczywiście nie mam na myśli odrzucenia antykoncepcji i rodzenia dzieci na potęgę ;)

    OdpowiedzUsuń