niedziela, 8 września 2013

7 minutes in Berlin...

Czy zastanawialiście się kiedyś ile może wydarzyć się w przeciągu 7 minut? Ile może znaczyć te 7 minut?
Ale od początku...

W ostatnim tygodniu wywiało mnie do Berlina. Poleciałam tam służbowo na targi IFA - kilku moich klientów miało tam swoje stoiska, a poza tym warto też zobaczyć co w trawie piszczy ;)
Niemiecka stolica od razu mnie oczarowała - podejrzewam, że w dużej mierze pogoda zrobiła tu swoje ponieważ było naprawdę słonecznie.



Zatrzymałyśmy się w dzielnicy Charlottenburg, która jest niezwykle cicha i spokojna, a to dlatego, że mieszkają tam ponoć jedynie starsze osoby. Faktycznie w drodze na obiad spotkałyśmy sporo starszych par, ale jakoś nie wzbudziło to moich podejrzeń ponieważ uznałam, że o tej porze młodzi zapewne są w pracy.

Jestem z natury leniwa, nie lubię dźwigać i denerwować się o sprzęt, więc nie zabrałam ze sobą aparatu. Udało mi się ustrzelić kilka zdjęć  "obiektywem" mojego iphone'a - o jakości tych zdjęć nie ma co dyskutować, ale chociaż na chwilkę dłużej zatrzymam wspomnienia z tego wyjazdu. ;)

Przechodząc do wędrówki po mieście...

Podczas poobiedniego spaceru odkryłyśmy urokliwy park - schodząc z mostu  w dół można było niejako przenieść się do innego świata - odrywamy się od szarych ulic, ciągnących się sklepów i wkraczamy do świata przecudnej zieleni, ciszy, nostalgii...
Niestety nie wiem, jak ów park się nazywa ponieważ raz, że nie znam niemieckiego i nie byłam w stanie nic przeczytać, a dwa to nie mam pamięci do nazw... tak samo nie udało mi się zapamiętać nazw innych zabytków i miejsc gdzie byłyśmy... cóż....













Urzekła mnie też sygnalizacja świetlna - czyż te ludziki w kapeluszach nie są urocze?



Ku mojemu zdziwieniu Berlin okazał się też być miastem rowerów i skuterów - na ulicach jest ich naprawdę ogrom. Rowery można wypożyczyć co kawałek - swoje punkty wypożyczania mają nawet banki. Wszędzie też pełno stojaków, do których można przypiąć swojego dwukołowca.


Najbardziej podczas zagranicznych zakupów lubię kupować słodycze, których nie można nabyć u nas w Polsce. Tym razem wybór padł na czekoladę :)




Jednak moją uwagę przykuły także warzywa.



Po służbowym spotkaniu umówiłam się z moją kuzynką, która mieszka w Berlinie. Chciałam zwiedzić odrobinę miasta i poczuć jego klima. Anna w tym przypadku okazała się nieoceniona - zna miasto jak własną kieszeń, a przy tym posiada sporą wiedzę na temat jego architektury.

Zwiedzanie zaczęłyśmy jednak od zakupów... Za cel obrałyśmy Primark, którego niestety w Polsce nie ma... Co ciekawe zarówno Anna jak i jej znajomi nigdy nie słyszeli i tym sklepie... Tak jak i w UK, tak i tutaj w tym dyskoncie (bo właściwie tak można Primark nazwać) na każdym kroku można spotkać polaków - robią masowe zakupy, by później sprzedawać te ubrania za cenę 3 razy wyższa na allegro - wstyd trochę, ale cóż...
Moje zakupy jednak pozostawiły u mnie duży niedosyt - jechałam tam po konkretne rzeczy, ale nie udało mi się ich złowić. Wyszło na to, że więcej rzeczy przywiozłam dla Niego niż dla siebie :(


Kolejny polski akcent odkryłyśmy w metrze - plakaty promujące Mazury :)


Po przejechaniu metrem do centrum przesiadłyśmy się do dwupiętrowego autobusu. Linia 100 objeżdża akurat wokół najważniejszych zabytków. Zdjęcia z autobusu wyszły koszmarne ponieważ światła z wewnątrz odbijały się od szyb...




Potem już na piechotę.

Pan kredą malował twarze na chodniku.

B. był przekonany, że chciałam uwiecznić filetowy rower, a mi chodziło o fontannę ;)


Przy okazji IFA Samsung prezentował swój nowy model Note 3. W środku miasta postawiono sporych rozmiarów namiot, gdzie każdy mógł wejść i pobawić się przez chwilę nowym smartphonem.Coś dla siebie mogły znaleźć nawet różowe landrynki ponieważ producent postawił także na pudrowy kolor - do porzygu...


Słynne zegary pokazujące czas w różnych częściach świata - niestety tutaj bardzo kiepsko widoczne.


Genialne wykorzystanie przestrzeni miejskiej do promocji marki - zwykły kawałek muru, za którym chyba odbywała się jakaś budowa. Część był to zwykły benner, a w części etykiet znajdowały się ekrany, na których po wysłaniu sms'a wyświetlało się imię. Niestety mój sms nie chciał się w ogóle wysłać :(


A to sufit pomiędzy dwoma kamienicami, w których znajdowały się salony samochodowe.


Przed Bramą Brandenburską ludzie puszczali duże bańki mydlane.


Blachara ze mnie ;)

Oczywiście odnalazłam także swój raj na ziemi :) To najlepsze lody jakie tylko istnieją!

Wielka kopuła w Sony Center (tak się chyba nazywało to miejsce), która zmieniała kolory. Wewnątrz znajdują się restauracje.


Piątek spędziłyśmy krążąc po hatach IFA. Na wejściu przywitały nas misie, będące symbolem Berlina.




Targi są przeogromne. Nie udało nam się obejść całych. Ilość producentów wszelakiego sprzętu i gadżetów przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Zamarzyłam o milionie nowych case'ów na mojego iphone'a, upatrzyłam sobie kolorową lodówkę i zakochałam się w turkusowych słuchawkach.
Maxell - firma, którą zapewne pamiętacie doskonale z produkcji kaset VHS i magnetofonowych na swoim stoisku, w nawiązaniu do kampanii jaką dla nich prowadzimy, budziła wspomnienia :)




Po odbyciu zaplanowanych spotkań ruszyłyśmy na poszukiwanie taxówki - na planie targów zaznaczone były miejsca postoju taxi, więc wydawało nam się to proste. Zawędrowałyśmy gdzie trzeba i okazało się, że tam żadnej takówki nie ma... Zadzwoniłyśmy więc, by takową zamówić, ale ku naszemu zdziwieniu okazało się, że nie mogą tam podjechać. Przewędrowałyśmy więc kawał drogi pod kolejne wejście, ale i tam kierowca nie mógł podjechać. Zaczęłyśmy biec na oślep przez ulice pod najbliższy hotel, by cokolwiek złapać - do odlotu samolotu miałyśmy niespełna godzinę. W końcu znalazłyśmy postój, ale był tam tłum ludzi. Na szczęście udało nam się wsiąść z jakąś parą, która też jechała na Tegel. Jednak tu przygoda się nie kończy... tu zaczynają się potworne berlińskie korki... Pod lotnisko dojechałyśmy o 17, a trzeba było dobiec jeszcze na odpowiedni terminal. Po dobiciu do punktu odpraw okazało się, że lot jest już zamknięty... spóźniłyśmy się 7 minut...



Tu należy zrobić chwilę ciszy... Pech jakich mało...  Stres jak diabli... Nie sposób opisać te emocje... Tym bardziej, że koleżanka z którą tam byłam następnego dnia miała być w Gdańsku na ślubie bliskich jej osób, a to był ostatni lot do tego miasta.

Na szczęście udało się szybko znaleźć nowe bilety i jakoś dotarłyśmy - ja do Krakowa, a ona do Gdańska przez Kopenhagę.

Minę podczas koczowania na lotnisku miałam nietęgą, ale ważne, że noc spędziłam już we własnym łóżku i z Nim obok.





Podsumowując:
Berlin bardzo mi się podobał i na bank tam wrócę.

Ceny ubrań są tam dosyć niskie, jednak z rozmiarówką jest coś nie tak.
Jeśli wydaje Ci się, że Twoja walizka przekroczyła dopuszczalne 22kg to znaczy, że waży ona zaledwie 10kg ;)
Nie ubieraj wysokich szpilek na wędrówki po Berlinie bo nie zdążysz przejść przez przejście dla pieszych na zielonym.
Lepiej jedź na lotnisko 2 godziny przed planowanym odlotem bo z pozoru krótkie 7 minut może być niesamowicie ważne.

2 komentarze:

  1. no no, jak na niecałe 2 dni, to sporo zobaczyłaś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Troszkę się udało :) Dzięki za miłe spotkanie na IFA, a za wykrakanie tej samolotowej katastrofy to się jeszcze policzymy ;) :P

      Usuń